Mundos cz.4 Integracja
Noc w tym najmniej przyjemnym miejscu mojego życia okazała się lepsza niż te kilka dni w akademii.Tu przynajmniej byłem bezpieczny od możliwych spisków a może i od wszystkiego. Wszak jest to jedyne w swoim rodzaju miejsce w Mundos. Tylko w tej posiadłości czas jest jednocześnie zatrzymany ale i płynie. Część rzeczy jest zwęglona ale się nie rozpada, inne są zawieszone w powietrzu. O tym co się tu stało wiedzą tylko martwi i ja co jest niefortunne ale może tak będzie lepiej. Sądząc po dźwięku dobijania się ktoś starał się tu dostać. Tylko kto? Ludzie z akademii, moi prywatni wrogowie czy bandyci którzy trafili w złe miejsce? W sumie nieważne kto to pewnie i tak zginie. Ukryłem się za przy drzwiach tak żeby osoba wchodząca do salonu mnie nie zauważyła. Rzecz jasna żeby nie marnować mocy wcześniej wziąłem zakrzywiony nóż który zostawiłem tu przy ostatniej wizycie. Moi goście jeszcze nie wiedzą z jak potężnym wrogiem przyjdzie się im zmierzyć. Huk upadających drzwi świadczył o tym że dostali się do budynku. Kolejna zaleta tego miejsca jest taka że drzwi same się wstawią. Im mocniej słyszałem dźwięk kroków tym bardziej byłem gotów do ataku. Kiedy zauważyłem buty mojego gościa wykonałem dość taneczny ruch w wyniku którego obróciłem się o trzysta sześćdziesiąt stopi a moja broń znalazła się przy szyi napastnika...Którym okazał się Klemens?! Mała stróżka szkarłatu płynęła po jego gardle.
-Skąd ty się tu wziąłeś?!
-...
-Czemu mnie to nie dziwi?
-...Mógłbyś odsunąć ten metal? Bo im bardziej mówię tym bardziej się mnie przecina.
Fakt tak jakoś o tym nie pomyślałem. A to że mówi było nawet rozczarowujące, w pewnym stopniu odjęło mu to tajemniczości. Z drugiej strony dopiero teraz widzę jak bardzo ma kościste poliki co przy jego dziewczęcych ustach jest nawet ciekawe.
- A teraz tylko jedna kwestia, jak?
-Przeczytał o tym miejscu na naszej lekcji.
-Przeczytałeś?
-Tak w pańskiej głowie.
Skąd tak nagle wzięło się to ,,pan" już myślałem że zaczniesz mi mówić po imieniu.
Przymrużywszy oczy i prawie uśmiechając się zareagował na moją myśl.
-Dobrze Duncanie ale to tylko poza akademią.
-Będziesz wtedy mówił do mnie na per pan?
-Wcale nie będę mówić. To i tak nie ma sensu.
-Ciekawe podejście.
-Łatwiej mi poznać kogoś czytając niż rozmawiając.
Oczywistym stało się skąd wiedział gdzie jestem. Pozostało pytanie jak się tu dostał?
-Sento.
-Ten zjarany staruch?
-O dziwo jest przydatny i może teleportować do swoich drogocennych kamieni.
-Nie sądziłem że jest tak sprytny.
Teraz już serio się szczerzył.
-Wiem.
Muszę jakoś nauczyć się go blokować. Nie mogę pozwolić żebyś za dużo wiedział, to nic osobistego.
-Nie gniewam się.
-Tylko czemu akurat ty przyszedłeś i kto jest z tobą?
-Nikt, byłem ciekaw czy uda mi się wpłynąć na jednego z was.
-Co?
-Wywołałem u ciebie wrażenie że kilka osób dobija się z kilku stron bo jeszcze nigdy nie widziałem żywych Noctis.
Czyli martwych widział tak jak większość magów. I to oni nas nazywają wynaturzeniem.
-Może wyjdziemy stąd do ogrodu?
I już wiedziałem że on wie że to moje ulubione miejsce wchodzące w skład dworzyszcza. Udaliśmy się mało krętymi korytarzami do tylnego wyjścia które nie było zbyt imponujące. Ogród mimo swojej dzikości i chaosu był prawie tak piękny jak ja. Kiedy napawałem się urodą miejsca mój towarzysz usiadł na starej ławce znajdujące się przy miejscu gdzie kiedyś była kamienna dróżka. Zjawisko jakim był dotknięty budynek nie tyczyło się ogrodu i innych miejsc przy nim.
-Swoją drogą dobrze że nie zepsułem ci drzwi, skoro wszystko wraca tu do tego dziwnego stanu.
-Jak dużo wiesz?
-Mało, to faktycznie udało ci się zablokować.
Chłopak wstał, odwrócił się w moją stronę i ukłonił się teatralnie. Myliłem się ten dzień dał mi na jego temat więcej pytań niż odpowiedzi na jego temat. Żałuje że to pomyślałem bo sądząc po widoku jego białego uzębienia wiedzie już co mi powstało w głowie.
-To może lepiej wracajmy już do akademii.
-Boisz że zrobisz z siebie większego idiotę?
-Tak...
Tak z pamięci o wczorajszym dniu wyobraziłem sobie sale z teleportem. Kamień się zaświecił i nim się obejrzałem byłem już w Gabinecie Santo, rzecz jasna nie było go tu. Klemens stał obok mnie, spojrzał na moją osobę i bez słowa sobie poszedł. Ten chłopak jest zagadką...Ale lepiej nie myśleć tak o nim i pójść dowiedzieć się o obowiązkach na dziś. Wyszedłem z sali i od razu wpadłem na mojego prawie że prywatnego prawodawce. Oswald widocznie nie był zdziwiony tym że mnie widzi.
-Zgaduje że miło było sobie urządzić chwilę wolnego o szanowny.
-A żebyś wiedział, jakieś obowiązki na najbliższy czas?
- Zapoznanie się z uczniami co chyba nie będzie trudne bo jest pan znany ze swej charyzmy.
No tak moje zdolności do poznawania i rozchwytywania ludzi są legendarne. Czym prędzej postaram się załatwić gdyż wydaje mi się to w ciekawym zadanie. Bez towarzystwa mojego pomocnika udałem się do wspólnej sali bo gdzie mają być jak nie tam? Idąc jak zawsze tą wątpliwą ścieżką mijałem najrozmaitszych uczniów i uczennice z wyjątkiem tych moich. Kiedy w końcu trafiłem do pomieszczenia wielkości niemałego budynku ujrzałem moich podopiecznych. Wszyscy poza Ivo siedzieli sami w rogu pomieszczenia i nie rozmawiali z nikim z poza klasy.Wcześniej wspomniany siedział wśród hemomantów i najwidoczniej dobrze się bawił, więc żeby mu nie przeszkadzać udałem się do pozostałych. Róża coś czytała a bliźniaki gadały tylko ze sobą, chyba nie lubią innych ludzi i nieludzi chyba też. Czy ja chce to robić? Nie, równie dobrze mogę iść do Ferro i się zapić w trupa a zamiast tego idę ich poznawać.
-Witajcie uczniowie!
-Spierdalaj mistrzu!
-Grzeczniej bo cię spalę Gem.
-Zdmuchnę to z łatwością bo wątpię żebyś potrafił mocno zapłonąć staruszku.
Przy najbliższej okazji pożałuje miana które mi przypisał. Może być tego pewny.
-Co u ciebie Nae?
-Dobrze proszę pana.
Jego ton głosu oraz wyraz twarzy wskazują na to że się mnie boi. I słusznie.
- Chciałem was poznać jako że będziemy musieli spędzić ze sobą kilka lat.
- A jeżeli my nie chcemy pana poznać?
-Ktoś powiedział że macie wybór?
Ich miny wskazywały na rezygnacje. Co oznacza że mi się udało i mieli mnie dosyć na tyle że spędzą ze mną resztę dnia. No i wiem już o nich tyle że Gem ma dużo mocniejszy charakter od brata. Jeszcze chwilę byliśmy w wielkiej sali a od kilku sekund jesteśmy w mieście najbliżej akademii.
- Czemu się tu zjawiliśmy?
-Bo nie ma lepszego sposobu na poznanie się jak wspólne świętowanie dnia!
Udaliśmy się do karczmy ,, pod Płonącym Kapłanem". Nazwa tego lokalu aż grzeje na serduszku.
Tu magowie i zwyczajni ludzie zapijają swoje smutki i świętują sukcesy.
Przy ozdobionym licznymi rycinami barze stał gruby mężczyzna o niebywale gęstych bokobrodach.
-Czego panowie sobie życzą?
- Cztery beczki Ernudziekigo mocnego.
Na jego twarzy zagościł uśmiech chytrego bankiera, z kolei u moich towarzyszy zagościł blady strach. Te beczki mają po piętnaście litrów więc się im nie dziwię. Zajęliśmy miejsca a beczki zagościły na stołach i kufle obok nich.
-A więc chłopcy, niech zaczną się igrzyska!
Piętnaście kufli później później nadal nie odpali co oznacza tylko jedno. Potrafią pić a to świadczy o tym że nie są tacy źli.
-Nie jesteś takim śmieciem jak myślałem.
-To miło Gem, naprawdę.
Z kolei ty nadal jesteś takim śmieciem jak myślę.
-Mówisz tak dlatego że dał nam alkohol za którym tak bardzo tęskniłeś.
Jego brat nadal był poważny ale już przysypiał. Z kolei szary zaczyna lubić wszystkich nawet mnie. Sięgnąłem po kufel i w pewnym momencie usłyszałem huk. Natychmiast spojrzałem na to wydarzenie, to po prostu niebieski brat zaliczył bliskie spotkanie ze stołem. Kontem oka zauważyłem że szary zniknął, a więc mam problem. Przejrzałem dół lokalu gdzie się znajdowałem i go tam nie było. Na widok schodów do górnego lokalu stwierdziłem że nie dał rady tam wejść. Została ostatnia możliwość, uczeń opuścił budynek. Mam przerąbane. Muszę wyjść i poszukać go w miasteczku. Lecz najpierw muszę ożywić te zwłoki.
-Ej barman!
-Tak?
-Wiadro wody poproszę.
-A kiedy zapłaci pan za poprzednie zamówienie?
-Wpisz to na koszt akademii, uczę tam.
-Ależ oczywiście czcigodny magu.
Ta magiczna zmiana nastawienia i nawet wykonał lekki ukłon w moją stronę. Z wiadrem w ręku wróciłem do trupa i wylałem na niego wodę z kubła. Zawartość naczynia w połowie drogi zawisła w powietrzu. Jednak nie śpi, otworzył oczy i patrzył na mnie z za ścianki wody.
-Serio chciałeś użyć mojego żywiołu?
- Jest najskuteczniejszy przy schlanych.
-Gdzie jest Gem?
No i teraz przeszliśmy to tej trudniejszej części rozmowy.
-Więc on...
-Uciekł prawda? To nie pierwszy raz?
-No nie, musimy go znaleźć zanim zrobi coś głupiego.
W tym momencie woda w końcu padła na ziemie ochlapując mnie. Odczuwam że zrobił to złośliwie. Chwiejnym krokiem wychodzimy na podwórze i pierwsze co idzie zauważyć do szlak z wymiocin.
-Znalezienie go nie będzie takie trudne.
-To jest najłatwiejszy etap.
Jego krewniak najwidoczniej wielokrotnie robił różne głupstwa po alkoholu skoro ten zna już jego zwyczaje. Tym razem ma szczęście bo ja tu jestem żeby mu pomóc. Udaliśmy się za tropem i im dalej za nim podążaliśmy tym w gorszej części miasta byliśmy. Zabite dechami nory stały się najczęstszym widokiem jaki mijaliśmy. Aż w pewnym momencie usłyszeliśmy krzyki. zobaczyliśmy zaginionego z jakąś grupą ludzi. Było ich pięciu plus jeden zwijający się na ziemi. Ci którzy jeszcze stali byli do nas odwróceni plecami.Wyglądali jak typowy gang z charakterystycznymi czerwonymi chustami na twarzach.
- Pobiłeś jednego z naszych dzieciaku!
-No i co z tym zrobisz?!
-Zastrzel go jak psa Lort i się skończy dzień dziecka.
Miałem racje, wpadł w konflikt z okoliczną grupą przestępczą. Gdyby tak zostawić tu tego idiotę żeby go zabili.
-Pomóżmy temu debilowi.
-No dobra.
Cisnąłem kulą ognia w czwórkę z nic. Dwóch będących bliżej padło na ziemie turlając się a reszta pobiegła w nieznanym kierunku krzycząc opętańczo. Tak jest zawsze kiedy się jarają a potem i tak są martwi.
-Ło kurwa, magowie!
Ostatni z nich odskoczył żeby nas widzieć. Był uzbrojony w rewolwer którym wymachiwał to raz na nas a raz na Gema.
-Zginiecie za to!
-Właśnie zabiłem twoich kumpli no i jest nas trzech.
-Dogadajmy się jakoś!
-Chcieliście zabić mi brata!
-To nic osobistego, tylko tak dla zasady.
W momencie kiedy po raz kolejny wycelował w naszą dwójkę odpadła mu ręką. Zaczął się zwijać z bólu i próbował zatamować potężny potok juchy.
-Co do kurwy nędzy?!
-Nie zauważyłeś że zjawił się ostry wiatr?
Odrąbanie komuś ręki powietrzem to ciekawa sprawa przyznaje. Nie widać mu twarzy ale mam takie dziwne wrażenie że głupio mu z tym że dziś umrze.
- No to my już sobie pójdziemy.
Uśmiechałem się jak najmilej się dało. Podążyliśmy tą drogą którą tu przyszliśmy i słychać było jeszcze jego krzyki.
-Pożałujecie tego! Lort Ledo nie powiedział ostatniego słowa! Nie zdechnę tu!
Im dalej byliśmy tym trudniej było go zrozumieć aż w końcu zamilknął co oznacza że pewnie już jest martwy. Wolnym i coraz bardziej prostym krokiem udaliśmy się do naszego miejsca spoczynku.
-To może lepiej wracajmy już do akademii.
-Boisz że zrobisz z siebie większego idiotę?
-Tak...
Tak z pamięci o wczorajszym dniu wyobraziłem sobie sale z teleportem. Kamień się zaświecił i nim się obejrzałem byłem już w Gabinecie Santo, rzecz jasna nie było go tu. Klemens stał obok mnie, spojrzał na moją osobę i bez słowa sobie poszedł. Ten chłopak jest zagadką...Ale lepiej nie myśleć tak o nim i pójść dowiedzieć się o obowiązkach na dziś. Wyszedłem z sali i od razu wpadłem na mojego prawie że prywatnego prawodawce. Oswald widocznie nie był zdziwiony tym że mnie widzi.
-Zgaduje że miło było sobie urządzić chwilę wolnego o szanowny.
-A żebyś wiedział, jakieś obowiązki na najbliższy czas?
- Zapoznanie się z uczniami co chyba nie będzie trudne bo jest pan znany ze swej charyzmy.
No tak moje zdolności do poznawania i rozchwytywania ludzi są legendarne. Czym prędzej postaram się załatwić gdyż wydaje mi się to w ciekawym zadanie. Bez towarzystwa mojego pomocnika udałem się do wspólnej sali bo gdzie mają być jak nie tam? Idąc jak zawsze tą wątpliwą ścieżką mijałem najrozmaitszych uczniów i uczennice z wyjątkiem tych moich. Kiedy w końcu trafiłem do pomieszczenia wielkości niemałego budynku ujrzałem moich podopiecznych. Wszyscy poza Ivo siedzieli sami w rogu pomieszczenia i nie rozmawiali z nikim z poza klasy.Wcześniej wspomniany siedział wśród hemomantów i najwidoczniej dobrze się bawił, więc żeby mu nie przeszkadzać udałem się do pozostałych. Róża coś czytała a bliźniaki gadały tylko ze sobą, chyba nie lubią innych ludzi i nieludzi chyba też. Czy ja chce to robić? Nie, równie dobrze mogę iść do Ferro i się zapić w trupa a zamiast tego idę ich poznawać.
-Witajcie uczniowie!
-Spierdalaj mistrzu!
-Grzeczniej bo cię spalę Gem.
-Zdmuchnę to z łatwością bo wątpię żebyś potrafił mocno zapłonąć staruszku.
Przy najbliższej okazji pożałuje miana które mi przypisał. Może być tego pewny.
-Co u ciebie Nae?
-Dobrze proszę pana.
Jego ton głosu oraz wyraz twarzy wskazują na to że się mnie boi. I słusznie.
- Chciałem was poznać jako że będziemy musieli spędzić ze sobą kilka lat.
- A jeżeli my nie chcemy pana poznać?
-Ktoś powiedział że macie wybór?
Ich miny wskazywały na rezygnacje. Co oznacza że mi się udało i mieli mnie dosyć na tyle że spędzą ze mną resztę dnia. No i wiem już o nich tyle że Gem ma dużo mocniejszy charakter od brata. Jeszcze chwilę byliśmy w wielkiej sali a od kilku sekund jesteśmy w mieście najbliżej akademii.
- Czemu się tu zjawiliśmy?
-Bo nie ma lepszego sposobu na poznanie się jak wspólne świętowanie dnia!
Udaliśmy się do karczmy ,, pod Płonącym Kapłanem". Nazwa tego lokalu aż grzeje na serduszku.
Tu magowie i zwyczajni ludzie zapijają swoje smutki i świętują sukcesy.
Przy ozdobionym licznymi rycinami barze stał gruby mężczyzna o niebywale gęstych bokobrodach.
-Czego panowie sobie życzą?
- Cztery beczki Ernudziekigo mocnego.
Na jego twarzy zagościł uśmiech chytrego bankiera, z kolei u moich towarzyszy zagościł blady strach. Te beczki mają po piętnaście litrów więc się im nie dziwię. Zajęliśmy miejsca a beczki zagościły na stołach i kufle obok nich.
-A więc chłopcy, niech zaczną się igrzyska!
Piętnaście kufli później później nadal nie odpali co oznacza tylko jedno. Potrafią pić a to świadczy o tym że nie są tacy źli.
-Nie jesteś takim śmieciem jak myślałem.
-To miło Gem, naprawdę.
Z kolei ty nadal jesteś takim śmieciem jak myślę.
-Mówisz tak dlatego że dał nam alkohol za którym tak bardzo tęskniłeś.
Jego brat nadal był poważny ale już przysypiał. Z kolei szary zaczyna lubić wszystkich nawet mnie. Sięgnąłem po kufel i w pewnym momencie usłyszałem huk. Natychmiast spojrzałem na to wydarzenie, to po prostu niebieski brat zaliczył bliskie spotkanie ze stołem. Kontem oka zauważyłem że szary zniknął, a więc mam problem. Przejrzałem dół lokalu gdzie się znajdowałem i go tam nie było. Na widok schodów do górnego lokalu stwierdziłem że nie dał rady tam wejść. Została ostatnia możliwość, uczeń opuścił budynek. Mam przerąbane. Muszę wyjść i poszukać go w miasteczku. Lecz najpierw muszę ożywić te zwłoki.
-Ej barman!
-Tak?
-Wiadro wody poproszę.
-A kiedy zapłaci pan za poprzednie zamówienie?
-Wpisz to na koszt akademii, uczę tam.
-Ależ oczywiście czcigodny magu.
Ta magiczna zmiana nastawienia i nawet wykonał lekki ukłon w moją stronę. Z wiadrem w ręku wróciłem do trupa i wylałem na niego wodę z kubła. Zawartość naczynia w połowie drogi zawisła w powietrzu. Jednak nie śpi, otworzył oczy i patrzył na mnie z za ścianki wody.
-Serio chciałeś użyć mojego żywiołu?
- Jest najskuteczniejszy przy schlanych.
-Gdzie jest Gem?
No i teraz przeszliśmy to tej trudniejszej części rozmowy.
-Więc on...
-Uciekł prawda? To nie pierwszy raz?
-No nie, musimy go znaleźć zanim zrobi coś głupiego.
W tym momencie woda w końcu padła na ziemie ochlapując mnie. Odczuwam że zrobił to złośliwie. Chwiejnym krokiem wychodzimy na podwórze i pierwsze co idzie zauważyć do szlak z wymiocin.
-Znalezienie go nie będzie takie trudne.
-To jest najłatwiejszy etap.
Jego krewniak najwidoczniej wielokrotnie robił różne głupstwa po alkoholu skoro ten zna już jego zwyczaje. Tym razem ma szczęście bo ja tu jestem żeby mu pomóc. Udaliśmy się za tropem i im dalej za nim podążaliśmy tym w gorszej części miasta byliśmy. Zabite dechami nory stały się najczęstszym widokiem jaki mijaliśmy. Aż w pewnym momencie usłyszeliśmy krzyki. zobaczyliśmy zaginionego z jakąś grupą ludzi. Było ich pięciu plus jeden zwijający się na ziemi. Ci którzy jeszcze stali byli do nas odwróceni plecami.Wyglądali jak typowy gang z charakterystycznymi czerwonymi chustami na twarzach.
- Pobiłeś jednego z naszych dzieciaku!
-No i co z tym zrobisz?!
-Zastrzel go jak psa Lort i się skończy dzień dziecka.
Miałem racje, wpadł w konflikt z okoliczną grupą przestępczą. Gdyby tak zostawić tu tego idiotę żeby go zabili.
-Pomóżmy temu debilowi.
-No dobra.
Cisnąłem kulą ognia w czwórkę z nic. Dwóch będących bliżej padło na ziemie turlając się a reszta pobiegła w nieznanym kierunku krzycząc opętańczo. Tak jest zawsze kiedy się jarają a potem i tak są martwi.
-Ło kurwa, magowie!
Ostatni z nich odskoczył żeby nas widzieć. Był uzbrojony w rewolwer którym wymachiwał to raz na nas a raz na Gema.
-Zginiecie za to!
-Właśnie zabiłem twoich kumpli no i jest nas trzech.
-Dogadajmy się jakoś!
-Chcieliście zabić mi brata!
-To nic osobistego, tylko tak dla zasady.
W momencie kiedy po raz kolejny wycelował w naszą dwójkę odpadła mu ręką. Zaczął się zwijać z bólu i próbował zatamować potężny potok juchy.
-Co do kurwy nędzy?!
-Nie zauważyłeś że zjawił się ostry wiatr?
Odrąbanie komuś ręki powietrzem to ciekawa sprawa przyznaje. Nie widać mu twarzy ale mam takie dziwne wrażenie że głupio mu z tym że dziś umrze.
- No to my już sobie pójdziemy.
Uśmiechałem się jak najmilej się dało. Podążyliśmy tą drogą którą tu przyszliśmy i słychać było jeszcze jego krzyki.
-Pożałujecie tego! Lort Ledo nie powiedział ostatniego słowa! Nie zdechnę tu!
Im dalej byliśmy tym trudniej było go zrozumieć aż w końcu zamilknął co oznacza że pewnie już jest martwy. Wolnym i coraz bardziej prostym krokiem udaliśmy się do naszego miejsca spoczynku.
Komentarze
Prześlij komentarz