Caedes cz.10 Nowości

Od kilku dni nie wychodzę z domu. Aktualnie leżę sobie w moim barłogu i umieram sobie stopniowo. Pewnie wychodzę na niewdzięcznika. Oni mnie tyle szukali, a ja po prostu nie mam sił się z nimi widzieć. Przeze... mnie... nie ma już Asi. To moja wina... To przez to, że zaginąłem... Gdyby Krzesąd mnie wtedy doprowadził to pewnie wszystko skończyłoby się inaczej... Albo obaj bylibyśmy ranni i... eh, to zadręczanie mnie dobija. Wychodzę dziś na rozmowę z psychologiem policyjnym. Potem mogę zdychać w spokoju. Zrzuciłem kołderkę... Tęskniłem za tym. Czym prędzej wolę mieć to z głowy. Szykując się do wyjścia poczułem, że coś jest w kieszeni mojego płaszcza. Koperta... znowu to samo.
,,Witaj z powrotem. 
Cóż, w ciągu czasu jaki ci dałem poznałeś przynajmniej podstawowe informacje.
Brawo. Śmierć twojej przyjaciółki jest niefortunna.
Powiedziałbym, że mi przykro, ale
skłamałbym.
Twoje zadania na następne siedem dni to 
przeszukać bibliotekę wchodzącą w kompleks staromiejski i zjeść szarlotkę.
Myślałeś, że nie wiem o tym, że od kilku dni się głodzisz?
Moje oczy mają być silne, nie słabe."
Ta udawana troska. Taka piękna. W kopercie poza wiadomością znajdowało się zawiniątko banknotów. Przynajmniej mam jak zapłacić za drzwi. Ta sprawa nadal jest aktualna. A więc do psychologa...
Ujrzałem komisariat. Część tego budynku była wręcz historyczna a momentami był wiekowo moim rówieśnikiem co czyniło to miejsce dziwnym i niesmacznym połączeniem. Tynk czy jak to się nazywa momentami odpadał ze ścian. Jednym słowem typowa sytuacja w małej nic nie znaczącej miejscowości. Nie lubię tego miejsca do czego otwarcie się przyznaje. Jakoś nie daje mi ono poczucia bezpieczeństwa. 
- Witaj, młody.
O, jak fajnie. Centralnie po wejściu do tego miejsca natrafiam na niego. Antyterrorysta lubiący bić punków i jeździć konno. Umięśniony wysoki gość w ciężkim mundurze. Zawsze się na mnie gapił i nie było to zbyt przyjemne. I trudno mi stwierdzić jaki to był rodzaj spojrzenia.
- Cześć, Greg.
- Odwiedzasz ojca?
- Nie. Mam się spotkać z psychologiem.
- Zaprowadzić cię?
-Nie trzeba. Sam znajdę drogę.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Jesteś pewny?
- Tak, jestem pewny.
- Ale tak serio serio?
- Tak, serio.
Ta rozmowa nie miała sensu.
 Nie żegnając się poszedłem do psychologa. Jedno jest pewne w najbliższym czasie spotkam go jeszcze nie raz. On chyba uznaje mnie za debila. Nie sposób zgubić się w tym miejscu kiedy jesteś synem tutejszego dyktatora. Musiałem tu łazić od małego kiedy Greg nawet nie pracował w tej jednostce. Przecież na drzwiach psychologa jest napisane ,,psycholog". A więc zacząłem pukać...
- Wejść!
Za drzwiami był ponury człowiek z lekkim zarostem i workami pod oczyma. Jeżeli on ma wzbudzać zaufanie osób z kiepskim stanem psychicznym to ja jestem mistrzem baletu.
- No witaj, synu szefa.
- Dzień dobry.
Spędziłem prawie cały dzień na rozpoznawaniu kleksów i rozmowach z tym facetem. Nic ciekawego. Trochę zmyślałem na temat Krzesąda i jego rodziny. Czemu ten dziwny jegomość aż tak zaprząta mi głowę i czy ja naprawdę wierze że on jest jasnowidzem? Nawet samego siebie nie idzie mi oszukać w tym temacie. Przynajmniej poszerzyłem wiedzę tej ciemnej instytucji na temat mordercy. Z drugiej strony sporo mu nakłamałem tak żeby nie ujawnić istnienia moich ratowników. No i będę musiał chodzić do tego niby lekarza jeszcze kilka razy. Udałem się do kawiarni, to moje ulubione miejsce do którego lubią przychodzić jacyś ludzie. Niech choć jedno zadanie zostanie spełnione. No i po prostu mi słabo a ciasto i kawa to moja apteczka.
W kawiarni postępowałem zgodnie z instrukcjami mojego ciemiężyciela.
Zakupiłem szarlotkę i kawę. Przychodzenie do kawiarni bez zamawiania kawy nie ma sensu. Usiadłem plecami do wejścia i możliwie najbardziej na uboczu.
- Dzień dobry!!!
O, Vin tu przyszedł. Jak fajnie, a ja oficjalnie siedzę w domu. Żałuje że nie mam sztucznych wąsów czy coś.
- Cicho bądź, swołoczo jedna!
Blady też tu jest. Kamizelka kuloodporna też by się przydała.
- Jak oni jacyś niedojebani.
O, jest i Adrian. W tym przypadku nie wiem czego potrzebuje do obrony.
Starszy człowiek będący właścicielem tejże kawiarni przyglądał im się. Najbardziej mnie dziwi to, że ich nie wyrzucił. Otaczała go aura spokoju i zadawało się że przywykł do tego typu zachowań.
Dobrze, że mnie nie zauważyli. I tego, że się im przyglądam też nie zauważyli. O, Adi chyba ma dziewczynę. Niska z ładnymi kośćmi policzkowymi, zaskakująco krótkie ale dobrze wyglądające u niej włosy...
Tak. Sądząc po wyglądzie to tylko jego liga. Poza tym tamci dwaj są deczko poza ligowi. Wstyd mi, że nie chciałem się z nimi widzieć. Uciekać czy się przywitać? Są za blisko wyjścia, a więc przywitam się.
- Cześć wszystkim. (moja obecność chyba ich zaskoczyła)
- Cześć! (chór znowu w akcji)
- A tak w ogóle, Kapi, to jest Marta.
- Cześć, jestem Marta.
- No witam, Kacper ale to już wiesz.
Pozostali dwaj kumple mordowali mnie wzrokiem niczym zdrajcę. Z resztą w pewnym stopniu się z nimi zgadzałem, jak dobrze że Blady nie ma swojej broni. Miałbym już prywatny pluton egzekucyjna i z rozpędu bym do niego dołączył.
- Wracam od psychologa... i chciałem coś zjeść.
- Aha. Widzimy się jutro?
- Ok. I tak miałem zamiar dziś do was dzwonić w tej sprawie.
- I muszę już iść. Pa.
- Do jutra! (chór)
Jedyne co mi zostało to pójść sobie do domu. Ciekawe czy sytuacja będzie jutro tak samo napięta. Bo jeżeli tak to jednak trzeba będzie z Bladym iść po to uzbrojenie. Na wszelki wypadek wybiorę miejsce w parku gdzie mają się pozbyć mego trupa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ship Time! cz.3 Kapi x Doktor "Kotek w piwnicy"

Caedes cz.1 Koniec nudy

Meridianam cz.1 Nowy