Meridianam cz.1 Nowy

Znacie to uczucie kiedy jesteście gdzieś nowi? W pracy czy może też w klasie. Co nie że sporo wtedy stresu i niepokoju? To co powiecie na bycie całkiem nowym? Nowym w szkole, mieście a nawet kraju? No może nie całkiem w kraju. Bo niby ten sam a jednak zupełnie innym. Pewnie zazwyczaj tak to wygląda kiedy od reszty ojczyzny oddzielnie cię inne państwo. A twój ojciec do niedawna był zdania że wypada umrzeć tam gdzie się urodziło...Akurat dobrze że to się zmieniło ale czuje pewien niepokój. Opór był bezcelowy i nie na miejscu. Aktualnie jedziemy z lotniska przezornie sprowadzonymi zawczasu autami. Czemu kilkoma? Moja rodzina to liczne plemię jak na nasze czasy. Trzej moi bracia śpią z tyłu auta...Ja siedzę obok ojca i do niedawna udawałem że śpię.
-Będziemy tak jechać w milczeniu? 
-Jeśli włączysz muzykę to nie.
-Jesteś na mnie obrażony synku?
-Nie nazywaj mnie tak i nie jestem. Podróż mnie wykończyła. 
-Fakt trochę to trwało ale dobrze że wybraliśmy samolot.
-Tia to było satysfakcjonujące. Coś nowego.
-Ta...
Nasze rozmowy są sztuczne od tak długie czasu...Zaczynam zapominać jak było kiedyś.
-Wiesz, mały może znowu damy rade pograć w baseball.
On naprawdę to powiedział? I pierwszy raz od dawna na jego owłosionej twarzy jest uśmiech...
-Albo pójdziemy postrzelać, kto wie.
Kim jesteś i gdzie jest tata? Patrzyłem na niego z coraz większym zdziwieniem.
-I jeszcze jedno.
-hmm?
-Nie zauważyłeś że nazwałem cię "małym".
-Tato jesteś draniem.
Odwróciłem się udając że się gniewam. Nie lubiłem jak mnie tak nazywał ale też wiem że to głupota się o to obrażać.
-Hah, wszystko idzie wspaniale synu.
I przechodzimy do smutnej części, tak?
-Niezły dom, godna praca i nowa nadzieja dla waszej mamy.
-Tak to dobrze że ten instytut nas znalazł.
- Wiadomość od profesora Dembskiego-Bowden jest jak gwiazdka z nieba.
Martwią mnie trochę te wielkie nadzieję...Też chcę żeby wyzdrowiała ale wiem że nawet najlepsza nowa terapia. Poza tym to dziwne że ich organizacja pojawiła się od tak...Może naprawdę chodzi im o dobre jutro a może to tylko banda szarlatanów...
-Dalej się martwisz?
-Tak ale też jestem pełny nadziei. Wierzę że mamie się uda.
-Bądźmy dla niej silni synu.
- Jeśli nie będziesz zły to się zdrzemnę.
-To kolorowych.
-Dzięki...
W sumie czym jest sen? Od jakiegoś czasu śnie tak że budzę się niczym zmęczony. Jakby odpoczynek mnie truje i sprawia że jestem cieniem dawnego siebie. Za każdym razem mam nadzieję na brak snu. Chwilę ciemności po której będzie wspaniale. Oby tym razem tak było...tak...
I tym razem stało się. Po otwarciu oczu już nie jechaliśmy...a poczułem się jakbym na chwilę przymknął powieki.
- A już miałem cię budzić.
Tia czyli jesteśmy na miejscu. Nowa siedziba klanu Johnsonów i przy okazji najwyższy dom w okolicy. Dom prawie jedno rodzinny bo trochę większy niż reszta...Barwa ciemnego brązu, prawie jak bliski leśny kolor. Tyle że pachnie tu głównie spalinami i miastem. Mam nadzieję że cieplejszy klimat też pomoże mamie. Spojrzałem ponownie na ojca i widzę że coś jest nie tak. 
-Mamy pewien problem, nie mamy części mebli.
-Chodzi o łóżka prawda?
-Tia, będziecie spać w salonie a ja potowarzyszę mamie.
-Czyli materace są na miejscu?
-No tak! Przecież nie kazałbym wam spać na gołej podłodze.
Niestety nasza przestrzeń osobista jest deczko pominięta...
-Ok, obudzę resztę ty tato może idź pomóż Thomasowi z rzeczami mamy. 
-Ta to dobry pomysł. 
I mój ojciec tym sposobem opuścił naszego czarnego vana. A Thomas to mój najstarszy brat, w sumie niedaleko mu do trzydziestki...jest miłośnikiem ubrań w kratę i kowbojskich kapelusz...Poza tym jest stosunkowo normalny. Jest sporo wyższy ode mnie i ma mocną budowę ciała...Zresztą jak przystało na myśliwego i policjanta...jest brodaty i ma mniej intensywne rysy twarzy niż nasz ojciec. Poza tym ma stosunkowo mały nos i usta. I jak większość z nas zielone oczy. Zwykle mówi zachrypniętym i spokojnym głosem. Doradzanie jest wręcz jego hobby i w sumie nieźle mu idzie. Gdybym tylko mógł go zapytać o wszystko...Dopóki nie jest za późno, tylko nie odważę się. Nieważne, czas obudzić chłopaków.
-Alex, Albert, Carl wstawajcie! Jesteśmy na miejscu!
Powoli ale zaczynali funkcjonować. Carl który też jest starszy ode mnie spojrzał mi w oczy...
-Śniło mi się czy serio nie mamy łóżek młody?
-Serio, stary.
Młodzi z kolei spojrzeli po sobie jakby z ulgą...Pewnie lęk przed nowym miejscem był u nich mocny. Ci dwaj to bliźniaki i moje młodsze rodzeństwo. Nie przyznam się do tego ale na swój sposób są moim oczkiem w głowie, prawie jak u mamy. Carl jako pierwszy wyszedł z pojazdu a młodzi sennym krokiem za nim. Może nie będzie tu tak źle...No ale czas się zbierać. Szybkim krokiem ruszyłem za nimi i jako ostatni to ja jako pierwszy zamykałem drzwi. Które na szczęście były zrobione z prawdziwego drewna...tak mam na tym punkcie pewnego rodzaju obsesję. No cóż czas na trochę dłuższy spoczynek, prawie jak młodym przy reszcie będzie mi się lepiej spać. Moi bracia ułożyli się prawie jak jakieś domino..od prawej leżeli Thomas, Carl i młodzi z czego między Carlem a małymi było miejsce dla mnie. Mam już uznanie reszty rodziny jako niania, to nawet zabawne. Zdjąłem z siebie buty, spodnie i kurtkę a następnie się położyłem. 
-Dobranoc dzieciaki.
-Dobranoc dziadku Thomasie.
-Uduszę was we śnie.
-Możesz tego nie robić kiedy leżę najbliżej?
-Myślałem o rękach Carl.
-Jasne królu fasolki.
-Ktoś cię pytał Jasper? 
- Nie, jednakże chce spać a wy mi nie pomagacie.
-Jas ma rację, przeszkadzacie. 
-Alexowi to jakoś nie przeszkadza we śnie.
-Carl, jemu bombardowanie by nie przeszkadzało.
-Dobra idziemy spać...
I w jednej chwili nastała cisza. Przekazało mi już tylko że Albert ewidentnie nie ds rady zasnąć.
-Ej Al, chcesz się może przytulić? 
Tak wiem że to nie jest za częste u braci, tyle że nie jestem statystycznym bratem.
- Dzięki Jas. 
Po czym odwrócił się do mnie i zbliżył. Zaśnięcie trochę nam zajęło...Nasze oddechy stopniowo się zrównały i wkrótce usnęliśmy...

W gruncie rzeczy obudziłem się jako pierwszy. Dość szybko odkryłem gdzie jest kuchnia...W sumie nie była nawet całkiem oddzielna od salonu. Co było niezłym rozwiązaniem, dawało łatwy dostęp do przekąsek. Kuchnia może nie największa ale dobrze zaopatrzona. Zobaczyłem zawartość nowej lodówki. Która swoją drogą była niczym z programu kulinarnego.
Wielka, czarna i nawet z dystrybutorem wody. Ogólnie była mocny kontrastem do reszty kuchni...Która była utrzymana głównie w jasnych barwach. Pomieszczenie było harmonijnym połączeniem kafelków z panelami. Z czego z jednej strony panele wychodziły na resztę domu. Moim zdaniem po drugiej stronie można by ustawić krzesełka niczym przy barze. Niestety tata też lubi bawić się w dekoratora wnętrz. Coś może się jeszcze zmieni, w końcu nie wszystkie meble dotarły... Nawet nie wszyscy członkowie rodziny jeszcze są na miejscu. Dziadek i narzeczona Thomasa mieli parę spraw do załatwienia. Jak znam staruszka chciał spędzić trochę czasu z babcią i ją pożegnać. A co do niej to pewnie faktycznie miała jakieś zwykłe sprawy. No dobra, dość tego rozmyślania. Czas na śniadanie dla mnie i tych leni. Tym razem postawiłem na makaron z serem. Stara dobra klasyka bez mięsa renifera. Rozumiem idee jedzenia mięsa ale to konkretne zabija wiarę w święta. Mógłbym wypunktować przepis ale po co? Przerabiałem to tyle razy że o niczym nie zapomnę. Nawet rozmyślanie nie przeszkadza mi w tym żeby jednoczenie gotować. Chociażby nad tym czy ktoś mnie polubi...Czemu akurat ta myśl musiała mi przyjść? Czuje że będę dla nich dzikusem z dalekiej północy. Wiem że północ uznaje się za tą lepszą  ale Alaska to trochę inna północ. Polujemy, kochamy nadmiar mięsa i ciężki klimat. Tak, właśnie czuje że ktoś może na mnie źle patrzeć...No i nie wiem czy znajdę z innymi ludźmi wspólny język. Dobra Jasper nie denerwuj się. Przynajmniej nie na zapas. Z drugiej strony nie potrafiłem inaczej...Tym sposobem, zadręczaniem się nim się spostrzegłem przygotowałem cały posiłek. Zwykle kończy się to źle lecz o dziwo nie tym razem. Nie spaliłem kuchni i szybko uwinąłem się z jedzeniem. Podczas nakładania zacząłem słyszeć kroki...Jak zawsze raczyli przyjść na gotowe.
-Jak już gotujesz to zrób też kawy.
-Na pewno chcesz mi rozkazywać Thomasie. Teraz kiedy mam obok noże i patelnie.
-To była tylko sugestia braciszku.
Jasne, już ja cię znam ty leniwy staruchu. Powiedziałbym mu tak...Tylko że nie chce go wkurzać. Nie chce tu gniewu strażnika Teksasu.
-Tak w ogóle to gdzie jest reszta?
-Ogarniają się, no wiesz kąpiel i przebranie się. Powinieneś kiedyś spróbować.
No tak, nawet się za bardzo nie ubrałem a już im gotuje...Trochę mi głupio ale od jakiegoś czasu tak zaczynam dzień. W zasadzie to od miesięcy...
-Hej, Jasper.
Dopiero jego ręka lecąca mi przed twarzą sprawiła że znowu zwróciłem na niego uwagę.
 -Zamęczasz się chłopie, pamiętaj że jesteś ich bratem a nie matką.
Po tych słowach przeszedł do ekspresu do kawy i zaczął się nim zajmować. Ma rację ale po prostu wiem że oni sobie nie poradzą. Tata i bracia w tym ci starsi nie radzą sobie z domowymi sprawami. Thomas choć stara się mi doradzać nie jest dużo lepszy. Gdyby nie to że jego kobieta go ogarnia też byłoby nie wesoło. No i jest jeszcze dziadek który prawie podpalił dom...odgrzewając zupę z puszki. Bez babci jest jak sierota...Stara, pomarszczona i siwa ale wciąż sierota. Mam nadzieję że jakoś się tu odnajdzie...Dość o tym! Jasper idziesz się przygotować na swój pierwszy dzień w nowym mieście. Co więcej ten dzień będzie wspaniały. Przy szczęściu poznam dziś sąsiadów. W końcu jest sobota a to dzień ku temu idealny. Pomijając to że sam nie zacznę rozmowy...Zwykle mi to za bardzo nie wychodzi. Rozmyślając nad tym udałem się do mojego nowego pokoju. Wytłumaczyli nam co i jak z pokojami jeszcze przed pójściem na samolot. Także wiem że mój pokój jest pierwszym po prawej na piętrze. I przy szczęściu ktoś zaniósł tam torbę z moim rzeczami. Wtedy kiedy jeszcze spałem w aucie. Dość szybko dotarłem do przyszłego pokoju. Stwierdzenie że brakuje tu paru rzeczy było dalekie od prawdy. Nie wiem jak u reszty ale tu moja torba jest centrum wszechświata. Mam nadzieję że ten stan rzeczy odmieni się w najbliższym tygodniu. Ojciec może i prowadzi firmę na cały kraj ale w domowych sprawach nie jest mistrzem zarządzania. Wziąłem czyste ubrania i poszedłem do jednej z łazienek. Parząc na to że reszta już pewnie skończyła będę miał wolny dostęp. Mógłbym opisać swoją łazienkę ale nie widzę w tym sensu. Nie jestem jakimś fanem analizy i obserwacji. Będąc już czystym i w świeżym ubraniu. Mam na sobie zieloną bluzę z kapturem, długie dżinsy i fioletowe skarpetki. Nic specjalnego. Tak samo zwyczajne jak moja twarz. Zwykła mordka zwykłego nastolatka. Fakt mam trochę delikatniejsze rysy twarzy w porównaniu ze starszymi braćmi. W sumie wyglądem bliżej mi do mamy. Mam sporę zielone oczy, pełne usta i drobny nos...Dość przeciwnie do Carla, Thomasa, taty i dziadka. Można by mnie bardziej uznać za kogoś z rodziny mamy niż wspólnych krewnych. To nawet niezłe, przynajmniej nie będę wyglądał jak Carl. W sumie już czas na zobaczenie sąsiedztwa. Idąc w stronę wyjść jeszcze zajrzałem jak im idzie ze śniadaniem...Już kończyli, ja sam nie byłem za bardzo głodny. I żeby nie było, ubrałem buty. Moje piękne glany, na Alasce były idealne. Po wyjściu z domu moim oczom ukazało się sąsiedztwo za dnia. To chyba najbardziej amerykańskie co w życiu widziałem. Typowe bogate przedmieście zamieszkiwane przez białych z dobrych rodzin. Są tu głównie domki w jasnych kolorach z czerwoną dachówką. Tylko mój nowy zakątek w tym świecie wygląda inaczej. Jest zbudowany w starszym stylu i w ciemnych kolorach. A do tego jest większy...Jakby ktoś chciał pokazać okolicy że jest lepszy. Może wiążę się z tym jakaś historia. Coś o mrocznej przeszłości lub duchach. Kocham takie klimaty a mieszkanie w mrocznym domu. To mogłoby być coś jak wprowadzenie się do Amityville. 
-Hej!
Czyżby to było do mnie? Odwróciłem się do kierunku z którego dochodził ten głos. Zobaczyłem chłopaka w podobnym wieku do mnie. Miał brązowe kręcone włosy na górze których była jarmułka.  Nie dane mi było poznać zbyt wielu ludzi tej religii. Wracając do niego miał też charakterystyczny spory nos i niebieskie oczy...Trochę niemiecko. Przeciwnie do mnie był całkiem szczupły. Nie jestem gruby ale mam damskie biodra. No i trochę masy na nich. Był ubrany na szaro jakby chciał trzymać się na uboczu. Choć w sumie właśnie się ze mną wita.
-Cześć. 
Posłałem mu dość miły uśmiech. Rzecz jasna bez przesady.
-Czyżbym właśnie poznawał nowego sąsiada?
-Wydaje mi się że tak. Szczerze sam byłem ciekaw kiedy kogoś tu poznam. 
Uśmiechnął się tak szeroko że zastanawia mnie czy to go boli. 
-Jestem Abraham, miło mi cię poznać...
-Jasper junior, mieszkasz gdzieś konkretnie obok?
-W domu obok, po lewej od waszej posiadłości. 
-Tak, posiadłość to niezłe określenie.
-Chciałem się przedstawić ale muszę już iść. Muszę pomóc ojcu w synagodze. 
To jest ich odpowiednik świątyni tak?
-Rozumiem, zapewne zobaczymy się później. 
-To na pewno, rodzice planują was jutro oficjalnie powitać.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i pobiegł w znanym sobie kierunku. Wyszło trochę sztywnie ale mogę to zdarzenie ocenić pozytywnie. Aktualnie nic nie zwiastuje kolejnego sąsiada znikąd. No nic pozostaje mi trochę zwiedzić okolice. Mimo pewnego lęku że zgubię się w tym labiryncie podobny domów...

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kącik pseudo-poetycki cz.1

Caedes cz.1 Koniec nudy

Również Caedes cz.15 Karnawał w krzywym zwierciadle z tym że w wydaniu dla Wici