Caedes cz.5 Gusła

W ogóle dziś spałem? Nie wiem. On przez cały czas mógł tu przyjść. Kim on jest? Czyżby to ten dziwny chłopak, Krzesąd? Szkoda, że nie mam jak go zapytać. Mam jeszcze dwa dni na zadanie. Z jednej strony ciekawe czym byłaby ta kara, z drugiej strony nie chcę tego wiedzieć. Bardzo nie chcę tego wiedzieć. Dobra, nie ma co tak leżeć. Dziś i tak nie idę do szkoły, gdyż przez Konrada zalało całą szkołę. Wyruszam na wyprawę poszukiwawczą żeby odnaleźć Krzesąda! Postanowiłem pogodzić się z mówieniem do samego siebie. I tym razem kołderka wylądowała na podłodze. To element mojej codzienności. Nie to już moja tradycja. Czym prędzej przebrałem się i ruszyłem po śniadanie. Nareszcie nikt nie obrabował mnie z płatków. A teraz na wyprawę i nawet doktor mnie nie powstrzyma. Kogo ja oszukuję. Gdyby chciał, zabiłby mnie pstryczkiem w nos. Wtem rozbrzmiał mój telefon. Kto to? Kazama!
- Hej, Kapi.
- Cześć, Adrian.
- Wpadniesz dziś do mnie?
- Wybacz, nie mogę. Muszę załatwić coś ważnego.
- Ok.
Szczerze wolałbym łazić z nim i z resztą niż uganiać się za tym dziwakiem. Ale od tego zależy moje życie i być może nietykalność cielesna. Mniejsza z tym. Przybyłem do parku, a tam nic. Nie mam dalszych pomysłów co robić. Posiedzę pod drzewem i pomyślę co dalej.
- Hej, Galaretko.
Strasznie szybko mi poszło.
- Cześć, Krzesąd.
- Szukałeś mnie.
- No tak. Dziś w ramach rewanżu idziemy do ciebie.
- A więc choć za mną.
Nie był ani trochę zdziwiony moją decyzją. On chyba jednak jest jasnowidzem.
- Nie jestem.
- Ale że kim?
- Jasnowidzem
- To skąd wiesz, że o tym właśnie myślę?!
- To oczywiste.
Ok, ten człowiek jest chory. I jest jasnowidzem. Dopiero zauważyłem, że dziś utyka. Czyli nie jest nieśmiertelny, a co za tym idzie - jest człowiekiem. Jesteśmy coraz bardziej na obrzeżach miasta.
- Daleko jeszcze?
- Nie i jeżeli będziesz o to pytał jak osioł, to cię zjem.
On jest straszny. Skoro mnie rzekomo lubi, to ciekawe jak traktuje ludzi, których nie lubi. 
- Zjadam ich.
- Co?!
- Łatwo stwierdzić o czym myślisz. Zwłaszcza kiedy to potwierdzasz.
Dalszą drogę przebyliśmy w ciszy. Wolałem go nie drażnić choć nie wiem jakie towarzyszyły mu emocje.
On z kolei wie chyba o wszystkim. W końcu dotarliśmy do... lasu. O nie. Wygląda jak ten z mojego koszmaru....
- Co jest, Galaretko? Trzęsiesz się bardziej niż zwykle.
- Nie mogę tam iść.
- Czemu?
- Po prostu nie mogę.
Pierwszy raz mogę odczytać jego emocje. Gniew i to spory. Zaczął do mnie podchodzić. Zamknąłem oczy przygotowując się na cios. Zamiast tego... on mnie podniósł! I trzyma mnie jak księżniczkę.
- No to cię zaniosę, Galaretko.
- Puść mnie. Jestem za ciężki. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę!
- Pffff.
Zignorował mnie po całości i zaniósł w sobie tylko znane miejsce. Zacząłem się w niego wtulać. Boję się, że mnie upuści. Zamknąłem oczy. Wiem, że to może być błąd, ale się boję. Ten las jest złym miejscem.
- Jesteśmy na miejscu, Galaretko.
- Ok.
- Możesz otworzyć oczy i mnie puścić.
- Ok, ok.
Na szczęście udało mi się już stać na ziemi. Stawiam, że gdybym przedłużał tę chwilę, to on by mną rzucił.
Moim oczom ukazała się Drewniana chata kryta słomą wycięta z ludowej opowieści. Wyglądała jak typowe miejsce zamieszkania typowego starosłowiańskiego kapłana-pustelnika.
- Co to za miejsce?
- Dom mojego pradziadka. Najciekawsze znane mi miejsce.
 - Ładnie tu.
- Chodź za mną.
To co powiedziałem było tak oczywiste, że aż nie zwrócił na to uwagi. Nim dostaliśmy się do chatki, moim oczom ukazał się stary mężczyzna, który... celował do mnie z kuszy! Był to człowiek odziany w strój rodem z podręcznika historycznego. Miał siwą zadbaną brodę i w miarę długie włosy zaczesane na tył. Miał małe oczy i sporawy nos oraz lekko odstające uszy.
- To dobry dzień na umieranie, chłopcze.
- Dziadku, przestań!
- O, witaj mój wnuku. A co to za jeden?
- Mój przyjaciel.
- O... zbłaźniłem się trochę.
Tak trochę... Przynajmniej Krzesąd mnie uratował. Kiedy weszliśmy do chaty moim oczom ukazały się rozmaite ryciny, rzeźby, rośliny i dziwne płyny oraz rozmaite aparatury. Na ścianie wyryte były rozmaite symbole. Między innymi... odwrócone ,,A".
- Mogę o coś pana zapytać?
- Nie panuj mi tu. Jestem Siemomysł, syn Wszemira, który jest właścicielem tej skromnej chatki.
- A więc Siemiomyśle...
- Tak?
- Co oznacza to odwrócone ,,A"?
- Toż to symbol Wesela, Pana zaświatów, boga magii.
- Dałbyś mi spisane informacje na jego temat?
- Tak, tak, tak, oczywiście. Gdzieś tu miałem spisane o nim pergaminy.
- Nie spodziewałem się tego po tobie, Galaretko. Przyznaję, zaskoczyłeś mnie.
Siemiomysł po chwili szukania wśród licznych ksiąg i pergaminów znalazł to czego szukał.
- Masz, chłopcze. Daję ci moją wiedzę.
- Dziękuję.
Na twarzy staruszka zagościł uśmiech. Jakby cieszył się z możliwości wyedukowania mnie.
- Muszę już iść i przestudiować je.
- Odprowadzić cię?
- Nie. Dam radę, spokojnie.
- Skoro tak twierdzisz...
- Cześć, Krzesąd. Do widzenia, Siemiomyśle.
- Do widzenia, chłopcze.
- Do zobaczenia, Galaretko.
Jego mina nie była zbyt zadowolona. Smutek czy złość? Nie wiem. Ale ja nie miałem na to czasu. Muszę wiedzieć jak najwięcej o tym znaku.Co to za dźwięk?! Jestem w środku lasu i słyszę kołysankę! Nie no, ktoś tu potrafi gwizdać! Sądząc po cieniu, który pojawił się od tak, ktoś stoi za mną.
- Chyba potrzebujesz lekarza.
Ten głos jest co najmniej straszny. Przepełniony nienawiścią i rządzą mordu. Przynajmniej emocje naszego mordercy są łatwo wyczuwalne. Zacząłem biec, a on mnie gonił. Biegłem dziwnym nieregularnym sposobem między drzewami. Wszystko byle go zgubić. Był tuż za mną i w przeciwieństwie do mnie chyba się nie zmęczył. Posłał mi siarczystego kopa w plecy i przewrócił mnie tym ciosem. Zaczął wbijać w moje ramiona noże. Mój krzyk chyba sprawia mu przyjemność. Przynajmniej te noże są niezwykle ostre i bez trudu przebijają mi skórę i mięso. Wiem, dziwne pocieszenie, ale lepsze takie jak żadne. Zaczął coraz bardziej dziurawić moje ciało. Gdyby nie moja krew spływająca po ciele pewnie byłoby mi zimno.
- Zacznij błagać!
- Po...co?! To...nie...ma...sensu!
Zaczął przekręcać nożem, który wcześniej wbił mi w plecy.
- Błagaj!
-N...ie.
Łzy zalewały mi oczy tak jak moja krew. Z bólu śliniłem się i darłem wniebogłosy. Z mojego górnego ubrania zostały już tylko strzępy... Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale ciemność... nareszcie...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ship Time! cz.3 Kapi x Doktor "Kotek w piwnicy"

Caedes cz.1 Koniec nudy

Meridianam cz.1 Nowy